Zdrowie nie jest najważniejsze, czyli o wskazywaniu Ministra Zdrowia przez rzut monetą.
Kurz powyborczy pomału opada, chociaż największe emocje i zaskoczenia w moim odczuciu są jeszcze przed nami.
Kluczowym pytaniem jest oczywiście to, kiedy zostanie powołany większościowy i stabilny rząd z mocnym premierem i czy decyzje Prezydenta pójdą w stronę politycznego dogorywania i dożynek czy wyjdą naprzeciw społecznym oczekiwaniom suwerena. Tym razem najwyższa w historii III RP frekwencja na poziomie niemal ¾ uprawnionych do głosowania daje zdecydowanie najsilniejszy jak dotąd mandat do powoływania się na to trochę zdewaluowane określenie wyborców.
Po stronie dotychczasowej koalicji rządowej widać coraz wyraźniej nasilające się zjawisko powyborczego kaca, którego głównymi symptomami jest niedowierzanie (jak to? Przecież eldorado miało trwać!), frustracja (znowu jacyś obcy szatani mieszali w naszym narodowym kotle i pomogli tej totalnej opozycji ogłupić wyborców) i tradycyjne szukanie winnych nie u siebie przy fałszywej ocenie realiów i syndromie wypierania (mieliśmy bardzo silną opozycję, która nie tylko atakowała, ale robiła to w sposób brutalny. Mieliśmy pełną wolność mediów, w tym przewaga medialna była po tamtej stronie).
Zarówno komentatorzy polityczni jak i media zdają się nie zauważać w powyborczej gorączce spekulacji, kto jakie stanowisko obejmie, że wciąż głównym problemem rozwojowym dla Polski po wyborach AD 2023 jest niszcząca nas polaryzacja i podzielenie społeczeństwa połączona z totalnie zdemolowanym zaufaniem społeczeństwa do państwa i jego instytucji. W tym kontekście pojawia się pytanie czy jest szansa na dialog pomiędzy zwaśnionymi plemionami, na nową umowę społeczną i odbudowanie mostów, jakie warunki powinny być spełnione by zaufanie społeczne do władzy, instytucji państwa powróciło.
Jak w tym politycznym tyglu wygląda temat nam najbliższy, czyli zdrowie? Niestety trzeba powiedzieć bez ogródek – źle! W kampanii wyborczej zdarzały się odniesienia do kwestii zdrowia, jako priorytetu społecznego, ale umówmy się – przekładało się to na fundamentalne światopoglądowo tematy w kwestii aborcji, in vitro, klauzuli sumienia i ogólnych postulatów zwiększenia dostępności do diagnostyki i świadczeń. W układance koalicyjnej i rozmowach liderów demokratycznej opozycji da się zaobserwować, że kwestia obsady Ministerstwa Zdrowia czy też nieustające nasze postulaty o przyznanie odpowiedniej rangi zdrowiu choćby poprzez połączenie kompetencji zdrowotnych ministerstw zdrowia i polityki społecznej, gospodarki, rozwoju regionalnego, edukacji i sportu schodzi na dalszy plan i traktowana jest po macoszemu. Czy więc Ministra Zdrowia będziemy wybierać rzucając monetą? A może ogłaszając nabór przy centralnej stacji przesiadkowej metra w Warszawie?
Niestety spadkowi zainteresowania zdrowiem towarzyszy niepokojące zjawisko liczby reprezentantów lekarzy w sejmie. W poprzedniej kadencji w parlamencie (Sejm i Senat) zasiadało ich 29, w tej kadencji będzie ich 21, choć liczba lekarzy kandydatów tym razem była zdecydowanie większa. To symptomatyczne i pokazujące, że inicjatywy takie jak próba skupienia lekarzy parlamentarzystów wokół wspólnych tematów podjęta przez prezesa Naczelnej Izby Lekarskiej są niezwykle potrzebne i konieczne do uświadamiania rangi zdrowia i gospodarki zdrowotnej w systemie państwa.
Cóż mogę radzić nowemu ministrowi zdrowia – kiedy ministerstwo w końcu zostanie przydzielone którejś z koalicyjnych partii? Żeby jego pierwszą decyzją było zwołanie okrągłego stołu zdrowia i posadzenie za nim wszystkich interesariuszy systemu i … wysłuchanie ich w spokoju i skupieniu. Drugą zaś decyzją powinno być wyprowadzenie ministerstwa zdrowia z pałacu Paca na Miodowej do nowoczesnego, przyjaznego atmosferze pracy i kreatywnej współpracy biurowca dającego poczucie dobrej energii i docenienia zdrowia w strukturze działów państwa jako kluczowego czynnika i warunku dobrostanu i dobrobytu społeczeństwa. Pozostawmy pałace i sale mauretańskie na inne cele.
Drogi przyszły ministrze zdrowia – powodzenia i odwagi!