Krok wstecz?

NIL

Tuż po objęciu teki ministra zdrowia Adam Niedzielski był gościem Naczelnej Rady Lekarskiej 4. września 2020 r. Wówczas, zapowiadając wprowadzenie modelu no-fault stwierdził, że przyznanie się lekarza do błędu powinno likwidować zagrożenie sankcją karną.

Minął ponad rok i zapowiedzi wciąż nie zmaterializowały się. Przeciwnie, odnosimy wrażenie, że próbuje się nas zastraszyć coraz surowszą odpowiedzialnością karną również za nieumyślne działania, a wychodzące na jaw bardziej lub mniej oficjalne propozycje są w kontrze do idei no-fault.

Prace nad projektem ustawy wciąż się toczą, ale ich przebieg nie napawa optymizmem. Skutki złych regulacji obrócą się przeciwko pacjentom. Strach przed prokuratorem i Kodeksem karnym jest złym doradcą podczas leczenia. W efekcie coraz mniej młodych lekarzy wybiera specjalizacje zabiegowe i jest to poważny sygnał alarmowy.

Wprowadzenie systemu no-fault było jednym z najważniejszych postulatów ostatnich protestów zawodów  medycznych, bo problem dotyka nie tylko lekarzy. Protestujący nie osiągnęli porozumienia z Ministerstwem Zdrowia również w tym zakresie.

Długo oczekiwany rządowy projekt ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta ujrzał światło dzienne 22 lipca 2021 r. Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej uznało to za krok w dobrym kierunku, ale – naszym zdaniem – rozwiązania zawarte w przedstawionym wówczas kształcie nie odpowiadały oczekiwaniom środowiska medycznego.  Prezydium NRL zgłosiło wiele uwag i zawarło je w obszernym stanowisku z 20 sierpnia 2021 r.

Oczekiwaliśmy m.in., że  zgłoszenie zdarzenia niepożądanego nie będzie podstawą do wszczęcia postępowania dyscyplinarnego, postępowania w sprawie o wykroczenie lub postępowania karnego czy postępowania z zakresu odpowiedzialności zawodowej, chyba że okaże się, iż zdarzenie było spowodowane niedozwolonym czynem popełnionym umyślnie. Inne rozwiązanie – naszym zdaniem – wypacza ideę no-fault.

Aby być z nią w zgodzie,  należałoby w ustawie wprost wskazać, że zgłoszenie zdarzenia niepożądanego wyłącza odpowiedzialność za błąd medyczny zarówno karną, dyscyplinarną jak i cywilną (o której zresztą w ustawie nie ma ani słowa) osoby, która dokonała zgłoszenia. W naszych późniejszych opiniach podkreślaliśmy również, że osoba zgłaszająca zdarzenie niepożądane powinna być chroniona także przed utratą zatrudniania czy rozwiązaniem kontraktu łączącego ją z placówką ochrony zdrowia. Bez takich regulacji w dalszym ciągu będziemy mieli do czynienia z brakiem dostatecznej ochrony prawnej „sygnalistów”.

Ponadto zwróciliśmy uwagę na niebezpieczeństwo, że dokonanie takiego zgłoszenia będzie traktowane niejako w kategoriach przyznania się do winy lekarza, co może rodzić względem niego negatywne konsekwencje w sytuacji np. uznania czynu za popełniony umyślnie (np. w zamiarze ewentualnym, a więc wtedy, gdy sprawca nie ma zamiaru popełnienia przestępstwa, ale przewidując możliwość jego popełnienia na to się godzi, co może być problematyczne przy stosowaniu np. metod „eksperymentalnych”, jak również wtedy, gdy błąd wynika z przyczyn o charakterze organizacyjnym.

Proponowaliśmy też, aby ochrona obejmowała nie tylko lekarza zgłaszającego zdarzenie niepożądane, ale również – w ramach jednego zgłoszenia – osoby współuczestniczące w procesie leczenia i opieki nad pacjentem, co wydaje się oczywiste w warunkach pracy zespołowej, która w szpitalnictwie dominuje.

Lista zastrzeżeń była długa, ale poprzestanę na tych kilku wymienionych, ponieważ dotykają one sedna idei no-fault.

Obecny projekt różni się od poprzedniego na niekorzyść lekarzy.  Zamiast zwalniać z odpowiedzialności karnej, zwalnia się z poszczególnych przestępstw, usuwa zwolnienie z odpowiedzialności za wykroczenia oraz z odpowiedzialności dyscyplinarnej, a do tego jeszcze nie uwzględnia żadnej ze zmian postulowanych przez PNRL.

Dodatkowo niepokoi propozycja przedstawiona przez Ministra Bartłomieja Chmielowca, Rzecznika Praw Pacjenta, który podczas niedawnego Kongresu Prawa Medycznego ujawnił nowe – nieopublikowane dotychczas – brzmienie  art. 20 ust. 3 o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta sprowadzające się do tego, że (w skrócie rzecz ujmując), nie będzie podlegać karze za przestępstwo umyślne osoba wykonująca zawód medyczny, która zgłosiła takie zdarzenie zanim organ powołany do ścigania przestępstw dowiedział się o przestępstwie. A więc wprawdzie mówimy o no-fault, ale zdarzenie niepożądane miałoby jednak trafić a priori do kategorii przestępstw!  Ponadto z tej propozycji wynika, że wyłączenie odpowiedzialności karnej lekarzy za nieumyślne niepowodzenia lecznicze nie miałoby zastosowania, gdyby jeszcze przed zgłoszeniem zdarzenia niepożądanego przez lekarza z inicjatywą jakiegoś postępowania przeciwko lekarzowi wystąpił sam pacjent, co de facto obejmuje przeważającą większość postępowań przeciwko lekarzom z tytułu błędów medycznych.

Gdyby takie zapisy znalazły się w ustawie, a jednocześnie nie zostały uwzględnione żadne postulaty samorządu lekarskiego, to zapowiadana i oczekiwana od dawna regulacja okaże się wydmuszką. Byłby to zadziwiający efekt konsultacji społecznych projektu aktu prawnego – krok wstecz w stosunku do pierwotnej (obarczonej nad wyraz wieloma słabościami) propozycji i oddalenie, a nie przybliżenie do autentycznego modelu no-fault. Wieloletnie zapowiedzi dwóch ostatnich ministrów zdrowia wprowadzenia nowoczesnych rozwiązań na rzecz bezpieczeństwa pacjenta i lekarza – z takimi zapisami w ustawie – mogą zakończyć się blamażem.

 

Andrzej Matyja

Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej

Niemoralna propozycja

Kongres Prawa Medycznego

Minister Bartłomiej Chmielowiec, Rzecznik Praw Pacjenta, w otwierającym kongres wystąpieniu przedstawił między innymi nową propozycję brzemienia art. 20 ust. 3 projektowanej ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta ograniczającą odpowiedzialność personelu medycznego za zdarzenie niepożądane. Jak łatwo zauważyć, propozycja przenosi z kodeksu karnego skarbowego instytucję potocznie nazywaną „czynnym żalem” opisaną w art. 16 k. k. s. Nie podlega karze za przestępstwo skarbowe lub wykroczenie skarbowe sprawca, który po popełnieniu czynu zabronionego zawiadomił o tym organ powołany do ścigania. W wypadku zdarzenia medycznego przedstawione rozwiązanie mówi, że nie podlega karze za przestępstwo umyślne osoba wykonująca zawód medyczny, która zgłosiła takie zdarzenie zanim dowiedział się o nim organ powołany do ścigania. Dokładne brzmienie propozycji poniżej:

Nie podlega karze za przestępstwo umyślne określone w art. 155, art. 156 § 2, art. 157 § 3, art. 157a lub art. 160 § 3 ustawy z dnia 6 czerwca 1997 r. – Kodeks karny (Dz. U. z 2020 r. poz. 1444, z późn. zm.) osoba wykonująca zawód medyczny w rozumieniu przepisów ustawy z dnia 15 kwietnia 2011 r. o działalności leczniczej (Dz. U. z 2021 r. poz. 711, z późn. zm.), która zgłosiła zdarzenie niepożądane w ramach systemu zgłaszania zdarzeń, o którym mowa w art. 20 ust. 1, jeśli zgłoszenie zdarzenia niepożądanego nastąpiło zanim organ powołany do ścigania przestępstw dowiedział się o przestępstwie, chyba że sprawca w czasie popełniania przestępstwa był w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem środka odurzającego albo gdy spowodowany skutek był wynikiem rażącego niezachowania ostrożności wymaganej w danych okolicznościach.

Czy takie rozwiązanie zachęca do zgłaszania zdarzeń? Pozornie są na to solidne podstawy naukowe na gruncie teorii gier wynikające ze słynnego „dylematu więźnia”. Przypomnijmy, że dylemat więźnia opisuje sytuację, w której dwóch podejrzanych zostaje zatrzymanych przez policję. Policja, nie mając wystarczających dowodów do postawienia zarzutów, rozdziela więźniów i przedstawia każdemu z nich tę samą ofertę: jeśli będzie zeznawać przeciwko drugiemu, a drugi będzie milczeć, to zeznający wyjdzie na wolność, a milczący dostanie dziesięcioletni wyrok. Jeśli obaj będą milczeć, obaj odsiedzą 6 miesięcy za inne przewinienia. Jeśli obaj będą zeznawać, obaj dostaną pięcioletnie wyroki. W tej grze najwięcej można zyskać zdradzając drugiego więźnia, czyli zeznając. Strategia współpracy więźniów, czyli milczenia, jest mniej opłacalna.

Problem polega na tym, że o ile w dylemacie więźnia jest to sytuacja jednorazowa, w przypadku ochrony zdrowia ma miejsce wielokrotnie. Gdy do zagrożenia zdrowia i życia pacjentów dochodzi wielokrotnie w wyniku powtarzalnych błędów o charakterze systemowym, a tak jest najczęściej, to może to wykształcić model zachowania, w którym współuczestnikom będzie bardziej opłacać się współpracować i wzajemnie chronić, o ile wszyscy pozostaną sobie wierni. Od strony matematycznej jest to tak zwany „iterowany dylemat więźnia”, w którym współuczestnicy uczą się własnego zachowania i wybierają przy okazji kolejnych zdarzeń strategie bazujące na ich wcześniejszych wyborach. Zdrada współuczestnika istotnie mogłaby wydawać się najcenniejsza, gdyby nie chęć pozostania w zawodzie, w tym samym środowisku. To jednak nie przypomina już instrumentu czynnego żalu, tylko świadka koronnego. Z trudem dopatruję się w tym rozwiązaniu etyki, humanizmu, dobra pacjenta. Wątpię także w jego skuteczność.

Propozycja ministerstwa zdrowia jest o tyle niezrozumiała, że wzorców nie trzeba szukać daleko w kodeksie karnym skarbowym. Wystarczy sięgnąć do sprawdzonych rozwiązań prawa lotniczego i kultury sprawiedliwego traktowania. Opisana w rozporządzeniu Parlamentu Europejskiego i Rady 376/2014 oznacza politykę, w ramach której osoby bezpośrednio związane ze zdarzeniem nie są karane za działania, zaniechania lub podjęte przez nich decyzje, które są współmierne do ich doświadczenia i wyszkolenia. Oczywiście także nie toleruje się rażącego niedbalstwa, umyślnych naruszeń i działań powodujących celowe szkody. W ramach szeregu rozwiązań szczegółowych rozporządzenie daje przykładowo ochronę nie tylko osobie zgłaszającej ale także wszystkim osobom wymienionym w zgłoszeniu, co czyni bezużytecznymi strategie zmowy z iteracyjnego dylematu więźnia. Rozporządzenie dotyczy odpowiedzialności dyscyplinarnej, administracyjnej, ale nie wyklucza cywilnej i karnej. Przewiduje ochronę pracowniczą sygnalistów. Wreszcie precyzyjnie definiuje zachowania niedopuszczalne, do których zalicza wyraźne i poważne zlekceważenie oczywistego ryzyka i poważne zaniedbanie zawodowego obowiązku zachowania staranności bezsprzecznie wymaganej w danych okolicznościach, powodujące możliwą do przewidzenia szkodę na osobie lub na mieniu lub poważnie narażające na szwank poziom bezpieczeństwa.

Treść tego zapisu jest efektem pół wieku uczenia się na błędach wielkich katastrof lotniczych i przemysłowych. Dlaczego zamiast sięgać po dalekie i de facto błędne analogie z kodeksu karnego skarbowego nie można było skorzystać ze sprawdzonych rozwiązań prawa lotniczego, skoro należą do europejskiego porządku prawnego i to na ich fundamencie rodziło się przełomowe dla bezpieczeństwa medycznego dzieło „To err is human”? Nie usłyszeliśmy w trakcie kongresu odpowiedzi na to pytanie.

Zamiast tego ponuro wybrzmiała informacja przekazana przez prokuratora Piotra Kosmatego. Stwierdził, że szacunkowo w połowie spraw przeciw lekarzom prokuratura zakłada działanie umyślne. Cóż więc z tego, że personel medyczny będzie chroniony, o ile czyn nie był popełniony umyślnie, jeśli prokuratorzy będą zakładać działanie umyślne i to dopiero sąd będzie poddawał ocenie i ewentualnie decydował o braku kary! W przypadku gdyby zastosowano rozwiązania z cytowanego rozporządzenia 376/2014 prokuratura musiałaby przede wszystkim wykazać, że po pierwsze czyn był współmierny do doświadczenia i wyszkolenia, a po drugie przeprowadzić szczegółowe badanie całego łańcucha zdarzeń, który do niego doprowadził. To obejmuje pełne spektrum uczestników postępowania począwszy od poziomu regulatora i nadzoru, a nie tylko skupia się na odpowiedzialności samego lekarza czy ordynatora.

Nie dość, że po wolcie z kształtem zasady ochrony personelu medycznego nie mamy pewności nawet co do kierunku rozwiązań, to na dodatek proponowane rozwiązanie, o ile zostanie przyjęte, będzie rodzić niepewność personelu medycznego i samych pacjentów. Trzeba powiedzieć wprost – powielanie zasad z kodeksu karnego skarbowego w sferze tak wrażliwej i szczególnej jak prawa pacjenta i zasady współpracy personelu medycznego to niemoralna propozycja.

Epidemią w Polsce zarządzają politycy, a minister zdrowia nie spełnia swoich konstytucyjnych obowiązków

Biuro Senatorskie BML

Bierność rządu w walce z epidemią, brak konsekwencji w wydawaniu i egzekwowaniu decyzji, kierowanie się politycznym interesem, a nie dobrem społeczeństwa, zrzucanie odpowiedzialności za sytuację epidemiczną na pracodawców i przedsiębiorców, a w końcu obawa przed niepokojami społecznymi – tak wygląda smutny obraz „zarządzania” epidemią COVID-19 w Polsce. Tymczasem liczba zakażeń wzrasta a skala zgonów jest porażająca.

Epidemia to ogromne wyzwanie dla publicznego systemu zdrowia publicznego. To zagrożenie dla zdrowia i życia całego społeczeństwa. Tylko konsekwencja, solidarność społeczna i decyzje ministra zdrowia obejmujące ogół społeczeństwa mogą przerwać łańcuch rosnącej liczby zakażeń.

Tymczasem w Polsce rząd daje ciche przyzwolenie na niestosowanie się do obowiązujących obostrzeń i łamanie przepisów. Brak konsekwentnej egzekucji wprowadzanych ograniczeń powoduje, że społeczeństwo ich nie respektuje. Inaczej było rok temu. Wtedy wszyscy karnie przebywali w domach, wychodziliśmy głównie po zakupy, w rękawiczkach i maseczkach, przestrzegaliśmy limitów osób w pomieszczeniach i podczas organizowanych wydarzeń. Teraz rząd stwarza pozory działania – obostrzenia są, ale nikt ich nie egzekwuje.

Rządzący powołują się na polski gen wolności. Ale gen wolności jest dobry, dopóki nie zagraża drugiemu człowiekowi. Epidemia to zagrożenie całej populacji, dlatego walka o życie i zdrowie społeczeństwa jest obowiązkiem rządu, który powinien bardzo szybko reagować. Czas to niezwykle ważny element w walce z pandemią. Im szybciej wydajemy decyzje, im bardziej przestrzegamy restrykcji, tym więcej osób możemy uratować, przerywamy w ten sposób łańcuch zakażeń. Wydawanie „na miękko” kolejnych zaleceń nie przynosi efektu.

Dodatkowo, odpowiedzialność próbuje się zrzucić na przedsiębiorców. Rząd nie daje im jednak narzędzia prawnego i przepisów, na podstawie których pracodawcy mogliby kontrolować swoich pracowników i wyznaczać osobom niezaszczepionym inne zadania. Nie ma kontroli w lokalach usługowych i galeriach handlowych. Ostatnio w galerii handlowej zwróciłam uwagę parze, która nie posiadała maseczek i w odpowiedzi usłyszałam niecenzuralne słowa. Nie ma weryfikacji, ile osób wchodzi do galerii handlowej, pani w kasie ma maseczkę na brodzie i nie egzekwuje obowiązku noszenia maseczek od kupujących. I tak koło się zamyka a rząd daje ciche przyzwolenie na takie zachowania.

Minister zdrowia jest osobą zupełnie niewiarygodną. To on powinien stać na straży życia i zdrowia społeczeństwa. To jego najważniejsza rola w czasie epidemii. Zasłanianie się sondażami o nastrojach społecznych i dbanie o interes osób niezaszczepionych, jest dla mnie niezrozumiałe. Jest to sprzeczne z konstytucyjnymi obowiązkami ministra zdrowia.

Walka z epidemią to wojna i zarządzać nią powinni lekarze, podobnie jak działaniami wojennymi kierują generałowie, którzy jako eksperci wprowadzają własne strategie i nikt tego nie kwestionuje. W Polce epidemią zarządzają politycy, a nie eksperci, a rekomendacje Rady Medycznej są wykorzystywane tylko w takim zakresie jak to aktualnie pasuje rządzącym. Rząd powinien dyskutować z ekspertami, na podstawie ich rekomendacji podejmować szybkie decyzje i zdecydowanie je egzekwować. Oczekujemy od Ministerstwa Zdrowia odważnego stanowiska i odważnych decyzji.

Panaceum na pandemię

Damian Mierzyński

Często jako konsultanci IZiD zajmujemy się warsztatowym przygotowywaniem obcokrajowców mających pełnić w Polsce rolę szefów firm (nie tylko farmaceutycznych i medycznych) do pełnienia ich misji w naszym kraju. Jednym z elementów wprowadzania w temat „Jak rozumieć Polskę?” jest pokazanie podstawowych elementów funkcjonowania naszego państwa w zakresie regulacji, przewidywalności i stabilności prawa a także reguł rządzących procesami prawodawczymi wynikającymi z politycznych działań rządu, opozycji, innych sił zaangażowanych w polską politykę. Niestety od lat największe zdziwienie budzi stanowcze stwierdzenie, że nasza polityka rzadko kieruje się logiką przyjętą jako znany z innych, dojrzałych demokracji zbiór reguł i zasad, gdzie priorytetem bez względu na wszystko jest dobro społeczne, bezpieczeństwo obywateli i tworzenie struktur i instytucji państwowych, do których obywatel ma zaufanie. To właśnie owo zaufanie społeczne jest najważniejszym fundamentem państwa w sytuacjach kryzysowych, nawet gdy państwo podejmuje kontrowersyjne, trudne i niepopularne decyzje. Obywatele tracą zaufanie do państwa i jego struktur, gdy na skutek działań lub zaniechań rządów tracą pieniądze, majątki, poczucie bezpieczeństwa i stabilności życiowej, zawodowej, ekonomicznej, społecznej. To paliwo dla szybkich i radykalnych zmian politycznych. Jak zatem kwalifikować utratę poczucia bezpieczeństwa życia i zdrowia swojego, rodziny, bliskich na skutek zaniedbań i zaniechań państwa? Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi, ponieważ słowa, których chciałbym tu użyć są powszechnie uznawane za nieparlamentarne. 

Jak można mieć zaufanie do państwa i rządu, gdy jego konstytucyjny minister i zastępca odpowiedzialny za rekomendacje działań w pandemii wprost i jawnie mówią bez mrugnięcia okiem, iż w obliczu narastającej fali zakażeń COVID19 i zgonów z tego tytułu „nie planuje się wprowadzania nowych obostrzeń (…) ponieważ takiemu rozwiązaniu przeciwni są wyborcy Prawa i Sprawiedliwości.” W kolejnym zdaniu słyszymy bez najmniejszej żenady, iż w tym celu został zlecony …sondaż. Czytaj – rząd nie chce narażać się swoim wyborcom. Może per analogiam rząd powinien odstąpić od poboru podatków, mandatów, zdjąć wszystkie znaki ograniczenia prędkości i zakazu parkowania i zacząć rozdawać słodycze i alkohol – na pewno nie narazi się swoim wyborcom! 

Zadziwia przy tym postawa członków Rady Medycznej przy Premierze, której przedstawiciele raz po raz pytani w mediach narzekają, że wypracowują świetne rozwiązania i rekomendacje w walce z pandemią, tylko …rząd ich nie chce słuchać. Drodzy Państwo w Radzie. Jest na to prosty sposób znany w doradztwie: gdy radzący się nie słucha – może warto rozważyć trzaśnięcie drzwiami i papierami i podziękowanie za takie usługi miast pełnienia roli listka figowego dla rządu. 

Nie dziwi więc potężny, choć ukrywany rozłam w partii rządzącej, wyrażający się obawą o brak wystarczającego poparcia dla ustawy dającej możliwość pracodawcom weryfikacji certyfikatu zaszczepienia pracownika i w przypadku jego braku skierowania do innego działu lub do pracy zdalnej. I znowu w tym miejscu, gdzie miał to być sztandarowy projekt w walce z Covid19 ministerstwa odpowiedzialnego za ograniczanie skutków pandemii, następuje kapitulacja ministra i przekazanie spraw w ręce szeregowego posła… Czy tak zachowuje się odpowiedzialne za życie i zdrowie obywateli państwo? 

Mamy więc na koniec rozpaczliwą próbę spotkania u Marszałek Sejmu z klubami opozycji, by „wypracować wspólne stanowisko ponad podziałami”. Co się kryje za tym, że rząd zdecydował się na tak wizerunkowo nieefektowny manewr jak pójście o prośbie do opozycji? 

Zwłaszcza, że eksperci medyczni dawno już takie stanowisko sformułowali: obowiązek szczepień i ich weryfikacji przy korzystaniu z usług publicznych, gastronomii, instytucji kultury i sportu. Dla tych co nie chcą albo nie mogą się zaszczepić – certyfikat ujemnego wyniku testu. Uważam, że należałoby dodać: skoro państwo refunduje Twoje szczepienie a Ty nie chcesz się zaszczepić – trzy testy refunduje społeczeństwo, czyli my, potem płacisz sam. 

Ale do takich rozwiązań może przekonywać tylko państwo, do którego obywatele mają zaufanie. I tu koło się zamyka. Oby nie było zaklęte. 

PS. Z ostatniej niemal chwili – konkluzja po wielogodzinnych rozmowach Marszałek Witek z przedstawicielami opozycji z udziałem wiceministra zdrowia (chyba minister miał inne, bardzo ważne obowiązki w tym czasie): Myślę, że w piątek już będzie informacja od wiceministra zdrowia Waldemara Kraski, gdzie i w jakim trybie będzie się można spotkać – podkreśliła marszałek Sejmu. (Sic!) Bez komentarza. 

Galeria zdrowia, czy szpital?

Arch. wł.

Przedstawiciele Ministerstwa Zdrowia już od wielu lat próbują z mniejszym lub większym skutkiem zdiagnozować problemy polskich Szpitali. Zresztą nie tylko oni. Wielu ekspertów, wysoko postawionych polityków próbuje znaleźć odpowiedz na kluczowe pytanie, dlaczego jest tak źle? Następnie przez kolejne ekipy słyszymy o kolejnym wspaniałym antidotum na problemy polskiej służby zdrowia. Niestety, chyba możemy śmiało postawić tezę, iż kolejne reformy tak naprawdę nie zmieniły nic. Chyba każdy z nas czuje, że wygaszanie problemów bez podjęcia radykalnych kroków będzie przedłużać agonie polskiej służby zdrowia.

W tym miejscu postawiłbym pytania. Co może być takim radykalnym krokiem? A może już najwyższy czas, aby zastanowić się nad zastąpieniem szpitala nową formą udzielania świadczeń zdrowotnych?

Żyjemy w erze informacji a NFZ posiada bezcenną bazę danych. Dokonując ich analizy, z wykorzystaniem innowacyjnych narządzi BI, możemy zauważyć, że w ponad 60 proc. hospitalizowanych można już dziś leczyć w formach alternatywnych do całodobowej opieki szpitalnej. Nie dość, że niepotrzebnie hospitalizujemy pacjentów w szpitalach to jeszcze w ok. 30 proc. tych przypadków przedłużamy czasy pobytów.

Potwierdzeniem i uzupełnieniem tego stanu rzeczy jest fakt, iż na ok. 7 mln hospitalizacji rozliczonych grupami JGP i udzielonych w 2019 roku tylko ok. 13 proc. stanowią świadczenia kompleksowe, a aż ok 30 proc. to hospitalizacje diagnostyczno-obserwacyjne.  Na świadczeniach kompleksowych szpital zarabia, a hospitalizacje diagnostyczno-obserwacyjne są jedną z głównych przyczyn strat szpitali.

Wyraźnie można zauważyć asymetrię pomiędzy charakterem świadczeń, a formą ich udzielania. To ona doprowadza do zmniejszenia dostępności pomimo wzrostu finasowania. To również najlepszy przykład marnowania kapitału ludzkiego w ochronie zdrowia. Upraszczając, inwestujemy w przestarzałe formy leczenia i zamiast rozwiązywania problemów tylko je mnożymy.

Musimy zdawać sobie sprawę, że nieuchronnie czeka nas przewartościowanie sposobu myślenia o szpitalu i jego funkcjach. W celu stworzenia modeli efektywnej opieki konieczna będzie współpraca: medyków, specjalistów zdrowia publicznego, statystyków logistyków, deweloperów, analityków biznesowych, ekonomistów, badaczy danych, informatyków… Tylko taka kompleksowa współpraca pozwoli na skonsumowanie osiągnięć rozwoju technologii i farmakoterapii, logistyki itp. Pozwoli ona na stworzenie nowej przystosowanej do dzisiejszych potrzeb i rozwoju, formy udzielania świadczeń.

W latach 70-80. ubiegłego wieku nie mogliśmy siebie wyobrazić, że zlikwidują nam ulubione sklepy spożywcze, obuwnicze, księgarnie, kina, które były blisko naszego miejsce zamieszkania. Czy mogliśmy przypuszczać, że w ich miejsce powstaną galerie handlowe, które nie są już tuż za rogiem, ale gdzie mamy wszystko pod jednym dachem?

Może tak samo nie możemy sobie dziś wyobrazić, że mogłoby nie być naszego szpitala czy poradni.  A gdyby w ich miejsce powstała galeria zdrowia, gdzie byłyby sklepy ze zdrową żywnością, usługi dietetyków, terapeutów, rehabilitantów, psychologów, dostęp do tak potrzebnej nam diagnostyki, gdzie byłby lokalny SOR i lądowisko, gdzie w nagłych przepadkach pacjent mógłby być zaopatrzony i przewieziony do ośrodka regionalnego?

Oj, trochę się rozmarzyłem, lecz wiem, że zachowanie archaicznych struktur w konfrontacji z rozwojem technologii, rozwojem społecznym, zmianami demograficznymi oraz wzrostem deficytu kapitału ludzkiego jest bardzo kosztowne i pomimo wzrostu finansowania nic dodatkowego te struktury nam nie będą w stanie dodatkowego zaoferować.

 

 

 

 

 

 

 

Otrzymuj informacje od IZiD

Adres e-mail będzie wykorzystywany zgodnie z Polityką Prywatności dostępną pod adresem https://www.izid.pl/polityka-prywatnosci/ wyłącznie do przesyłania Ci naszego newslettera oraz informacji o działalności Instytutu Zdrowia i Demokracji.

ikona ikona ikona