To w opinii ministra jest dialog, współpraca?

arch. wł.

Od kilku miesięcy środowisko lekarzy rodzinnych komunikaty od ministra zdrowia uzyskuje za pośrednictwem pacjentów. W godzinach naszej pracy minister organizuje konferencje prasowe, pacjenci przychodzą do nas i przekazują informacje o wprowadzanych reformach. Minister Niedzielski nie odczuwa już potrzeby dialogu.

Zupełnie inaczej było, kiedy był prezesem NFZ. Wiele godzin spędził na rozmowach o podstawowej opiece zdrowotnej, nie tylko w Warszawie, również w naszej siedzibie Federacji Porozumienie Zielonogórskiej w Zielonej Górze. Dlatego wie, jakie były przyczyny dwukrotnych perypetii w polskim systemie ochrony zdrowia w styczniu 2004 i 2015 roku. Nigdy nie strajkowaliśmy, bo nie ma takiej procedury w formule związku pracodawców. Myli nas ze związkami zawodowymi pracowników, które strajk, jako jedną z form protestu, mają zagwarantowany przepisami prawa. Dlaczego część przychodni nie podjęła pracy? Strajkowała? Nie, nie mogliśmy udzielać świadczeń, bo nie mieliśmy umowy z NFZ. Wykonując usługi, wykonując obowiązki lekarza ubezpieczenia zdrowotnego, złamalibyśmy prawo. Jeśli pracownik nie ma umowy, to nie przychodzi do pracy, jeśli przedsiębiorca nie ma umowy, nie wykonuje usług to oznacza, że strajkuje? Wszyscy zarejestrowani w urzędzie pracy niepracujący strajkują? Nie, chodzą do pracy, bo nie mają umowy, poszukują drugiej strony, która podpisze umowę i zapłaci za wykonywaną pracę.

Ministrowie Sikorski i Arłukowicz doskonale o tym wiedzieli. Zdecydowali się na eskalacje konfliktu, bo celem była likwidacja związku pracodawców. Pacjenci? Oj tam, oj tam, przetrwali, mieli trochę problemów. Pierwszy minister nie przewidział, że bez umowy lekarze nie będą pracować, a minister Arłukowicz przygotowywał się do akcji od lipca 2014 roku – zapisy ustawy umożliwiające kontraktowanie usług z zakresu POZ przez tandemy internista – pediatra (uprzedzaliśmy o brakach kadrowych na oddziałach pediatrycznych, ale co tam kilka czy kilkadziesiąt zamkniętych oddziałów pediatrycznych), nakazy kierowane do dyrektorów szpitali, aby otwierali przyszpitalne poradnie POZ, konferencje prasowe dyskredytujące lekarzy rodzinnych. I tak skończyło się podpisaniem porozumień, podpisaniem umów i współpracą. Moje zaangażowanie w proces informatyzacji jednostek POZ oraz praca przy opiniowaniu aktów prawnych to pokłosie współpracy z ministrem dr. Leszkiem Sikorskim. Nie ma żadnej reformy bez współpracy ze środowiskiem, którego dotyczy. Minister Niedzielski spotyka się jedynie z wybranymi przedstawicielami opieki podstawowej niereprezentującymi stanowiska większości specjalistów medycyny rodzinnej. Sprowadzanie działań Federacji Porozumienie Zielonogórskie do bezpardonowej walki o finanse, kosztem bezpieczeństwa pacjentów – jest fałszywą tezą. Od kilkunastu lat walczymy o reformę opieki podstawowej, aby była fundamentem systemu ochrony zdrowia, opartą na specjalistach medycyny rodzinnej i realizującą 80 proc. potrzeb pacjentów. Na to potrzeba 20 proc. środków przeznaczanych na usługi medyczne. Od czasów kas chorych nigdy nie przekroczono 15 proc., co roku waha się ta stawka w zakresie 12-14 proc. Walczymy o wykorzystanie kompetencji specjalistów medycyny rodzinnej, a większy zakres usług wymaga większych nakładów. Innej drogi nie ma. Nie wiem, skąd minister wie, że jego propozycje nie przypadły nam do gustu”. Jest to nieprawda. Plan wprowadzenia opieki koordynowanej, poszerzenie zakresu diagnostyki dostępnej z poziomu POZ, jest realizacją naszej strategii. Mamy krytyczne uwagi co do sposobu wprowadzania, nic nie wiemy o finansowaniu, czy zapewni ono prawidłową organizację i realizacje zadań wynikających z koordynacji. Część środowiska lekarzy rodzinnych nie podejmie trudu zmian organizacyjnych. To koledzy, którzy są już w wieku emerytalnym, zdrowie pozwala im jeszcze na pracowanie, ale nie będą inwestowali w sprzęt czy powiększali zatrudnienie, bo już nie mają na to siły. Problem dotyczy małych wiejskich praktyk prowadzonych jednoosobowo. Zamieszanie, które wprowadza NFZ, przedkładając, wycofując aneksy, telefony ponaglające podpisanie, straszące brakiem wypłaty środków finansowych nie zachęca do dalszej pracy. Nie rozumiem, dlaczego NFZ zmienia zapisy umowy w zakresie długości terminu wypowiedzenia umowy z 45 dni (wynegocjowane z ministrem Arłukowiczem w 2015 roku) na 90 dni. Od 7 lat żadnemu ministrowi taki zapis nie przeszkadzał, teraz jest jednostronnie narzucany. Tak przy okazji wprowadzania budżetu powierzonego. To w opinii ministra jest dialog, współpraca?

Podchodzę do tego bardzo emocjonalnie, bo zachorował nasz kolega, karetka zabrała go z przychodni. Stan zdrowia nie pozwoli mu na powrót do pracy. Zorganizowaliśmy doraźnie pomoc pacjentom, bo to głównie seniorzy, schorowani nie zawsze dysponujący autem i możliwością dojazdu kilkanaście km do najbliższej przychodni. Termin wypowiedzenia umowy z NFZ to 45 dni, ale narzucany jest zapis 90 dni. Jesteś ciężko chory, nie możesz już pracować, ale zorganizuj sobie pracę przychodni przez 3 miesiące. Takich problemów nie mają szpitale czy duże jednostki. W jednoosobowych praktykach ten termin ma ogromne znaczenie.

Dlaczego właśnie teraz minister chce to zmienić (dyrektorzy oddziałów wojewódzkich NFZ realizują tylko wytyczne Centrali, a ta polecenia ministra). Inny pryzmat opieki podstawowej, który preferuje minister Niedzielski, to centrum medyczne z 30 przychodniami, 100 tys. pacjentów POZ, 200 tys. pacjentów AOS. Spółka buduje od lat model opieki koordynowanej celem pozyskania jak największej ilości środków finansowych, możliwych do wypracowania w ramach umów z NFZ. W jakim stopniu prezesi tego centrum będą mieli wpływ na model wprowadzanej koordynacji? Nie wiem, bo lekarze rodzinni informacje pozyskują z konferencji prasowych. Dlaczego opuścili zespół ds. przygotowywania zmian w POZ? Minister o tym nie wspomina, a przyczynił się do tego bardzo, wydając rozporządzenie, na mocy którego wszystkie zarządzenia prezesa NFZ wchodzą w życie bez potrzeby aneksowania umów. Na coś takiego nie odważył się dotychczas żaden minister. Kiedy dyrektorzy szpitali dowiedzieli się o tym, tłumaczył, że ich to nie dotyczy, bo chodzi o tych z Porozumienia Zielonogórskiego, co nie chcą umów podpisywać i są z nimi problemy. Czyżby minister rozpoczął przygotowania do „akcji” grudniowej związanej z przedłużaniem umów z zakresu POZ zawartych do 31 grudnia 2022 roku?

Słowa ministra o otwartych drzwiach do ministerstwa i potrzebie dialogu nie są szczere. Czyny ministra nawet temu zaprzeczają. Trzymam kciuki, aby pryzmat polityki i realności nie zakłócił ministrowi Niedzielskiemu realizacji jego misji, o której mówił jeszcze jako prezes NFZ, misji polegającej na odwróceniu piramidy świadczeń. Wtedy również wiedział, że bez nas tego nie zrobi. Ale bez względu na pomysły ministra i jego czasami dziwnych doradców, oszczerstwa pod adresem lekarzy rodzinnych, planowane reformy, pacjenci, czyli moja sąsiadka pani Zosia, pan Janek ze sklepu obok i kilka tysięcy innych, z którymi wspólnie tworzę naszą lokalną społeczność, nadal mi ufają, chcą korzystać z mojej wiedzy i umiejętności. Żadnemu ministrowi nie udało się zaburzyć naszych relacji. I to jest wiedza, której minister nie uzyska od swoich doradców, bo to jest domena medycyny rodzinnej i jej specyfika.

Ostre cięcie

Wikipedia

Służba zdrowia nie może być tak zorganizowana, żeby pewni ludzie ją traktowali jako naprawdę znakomite miejsce zdobywania pieniędzy – powiedział prezes Jarosław Kaczyński w trakcie wystąpienia w Koninie 24 lipca 2022 r. zastrzegając, że nie chodzi mu o wysokie zarobki lekarzy, tylko o wykorzystywanie środków publicznych przeznaczonych na ochronę zdrowia na przedsięwzięcia prywatne.

Aby w pełni zrozumieć znaczenie tych słów, należy je odczytać w szerszym kontekście modelu i roli państwa formułowanego w podstawach programowych Prawa i Sprawiedliwości. Jeżeli cofnąć się do programu PiS z 2014 r. można odnaleźć w nim krytykę dochodu uzyskiwanego z renty od majątku osadzoną w myślach Piketty’ego o źródłach nierówności społecznych. Przypomnijmy, że Thomas Piketty, francuski ekonomista badający nierówności majątku i rozwarstwienia dochodów społeczeństw, wskazywał jako ich źródło przewagę tempa wzrostu dochodów z kapitału nad tempem wzrostu gospodarczego. Piketty poświęca jeden z fragmentów swojej monografii „Kapitał w XXI wieku” dyskusji kosztów dostarczania usług publicznych. Zadaje w nim pytanie, co jest lepsze – ponoszenie przez państwo wysokiego kosztu tworzenia i odtwarzania niezbędnej infrastruktury, czy przekazywanie tego zadania podmiotom prywatnym i płacenie im renty za wykorzystywanie majątku prywatnego na cele publiczne?

Ten fragment jest kluczowy dla koncepcji państwa Prawa i Sprawiedliwości. Odpowiedź partii jest jednoznaczna – państwo ma posiadać infrastrukturę niezbędną do realizacji zadań publicznych. Leżeć to ma nie tylko w interesie zapewnienia ciągłości dostarczania usług publicznych ale także – idąc za myślą Piketty’ego – ma być po prostu tańsze, nie wspominając o zmniejszaniu nierówności w dochodach. Konsekwentnie do tego w programie PiS z 2014 r. możemy odczytać, że obciążenie wydatków na służbę zdrowia rentą, z której korzystają nowi właściciele prywatyzowanej infrastruktury ochrony zdrowia, prowadzi do znacznego ograniczenia możliwości placówek medycznych i leczniczych. Dodatkowo renta ta jest w ocenie PiS bardzo wysoka a jej ściąganie biznesowo bezpieczne, gdyż ochrona zdrowia podlega wahaniom koniunkturalnym w dużo mniejszym stopniu niż gospodarka. W programie pojawia się także odwołanie do godziwej stopy zysku, która ma przeciwdziałać nadmiernemu bogaceniu się prywatnych właścicieli infrastruktury ochrony zdrowia.

W 2009 r. pisałem na łamach Menedżera Zdrowia o tym, że w koncepcji ceny św. Tomasza z Akwinu kupcowi wolno wykorzystywać różnice pomiędzy ceną sprawiedliwą (iustum pretium) a rynkową (pretium datum), gdyż jego zysk jest wynagrodzeniem za dostarczanie potrzebnego towaru na rynek w stosownym czasie. Oznacza to w szczególności, że ten kto podejmuje ryzyko ma prawo do żądania za to zapłaty. Ze słów prezesa Kaczyńskiego należy sądzić, że w ochronie zdrowia ocenia to ryzyko za minimalne oraz nie upatruje wartości dodanej dla systemu publicznego ze strony prywatnych inwestorów. Gdy nałożyć na to jeszcze doktrynę posiadania przez państwo infrastruktury służącej dostarczaniu usług publicznych wszystko układa się w całość.

Problem w tym, że system ochrony zdrowia nawet w ujęciu pełnej własności państwa pozostaje daleki od statycznego. Niedobór personelu medycznego, zjawiska epidemiologiczne, wielkie migracje, wszystko to utrudnia a momentami uniemożliwia stosowanie koncepcji gospodarczych w ochronie zdrowia opartych na statyce relacji. Ostre dzielenie w tych warunkach rynku na publiczny i prywatny jest w mojej ocenie koncepcją o tyle ryzykowną co nieskuteczną, o ile w ogóle wykonalną. Ten głos nie mieści się jednak od lat w nurcie dyskusji PiS o państwie. Przeciwnie, polecając lekturę Piketty’ego w trakcie debaty w Klubie Ronina 11 czerwca 2015 r. prezes Kaczyński miał już poukładane kluczowe elementy programu i planowanych zmian. W trakcie lipcowej konwencji programowej „Myśląc Polska 2015” poseł Tomasz Latos wskazał, że podstawą działań służących racjonalnej polityce zdrowotnej będą jednostki publiczne służby zdrowia, a niepubliczne będą stanowiły uzupełnienie systemu. I tak się stało. Sektor prywatny został wykluczony w ratownictwie medycznym, przyjęte rozwiązania ograniczyły tempo rozwoju prywatnych szpitali a kapitał zatrzymany w półkroku na rynku aptek. Nie twierdzę, że w wymienionych obszarach państwo nie powinno było podjąć interwencji. Pytam jednak, jaki powinien być jej kształt, który zapewniłby spójność społeczną, sprawiedliwość i maksymalizował kolektywnie cenioną wartość publiczną? Odpowiedź prezesa Kaczyńskiego brzmi następująco:

„Ja nie mam nic przeciwko prywatnej służbie zdrowia, ale pod jednym warunkiem: jeżeli ktoś zainwestuje swoje pieniądze, za to wybuduje albo kupi szpital (…), a następnie będzie od klientów brał pieniądze, ale nie z funduszu ochrony zdrowia.”

Nie podzielam tego poglądu. Dostrzegam wartość partnerów prywatnych w realizacji zadań publicznych. To prawda, że mamy naganne zjawiska na styku sektora prywatnego i publicznego ale dodałbym, że naganne zjawiska mamy także w samym sektorze publicznym. Problem leży gdzie indziej – w organizacji sektora, w niewypełnianiu roli regulatora a nie we własności środków wytwórczych. Ostre cięcie, które opisuje prezes Kaczyński, w relacjach gospodarczych, społecznych ochrony zdrowia, w dynamicznym otoczeniu rynkowym, uważam za błąd. Nie posłuży to wzrostowi spójności systemu ochrony zdrowia i nie spowoduje, że zapanuje tu tak oczekiwany prymat iustum pretium.

 

ps. Przywołany tekst opublikowany w Menedżerze Zdrowia w 2009 r. można znaleźć tutaj.

Ochrona zdrowia to sektor wysokiego ryzyka

Brett Jordan (Pexels)

Kultura bezpieczeństwa w ochronie zdrowia nadal stanowi olbrzymie wyzwanie. Dyskusja nad włączeniem zasady no-fault do projektu ustawy o bezpieczeństwie pacjenta obrazuje jego skalę. Problem ten jest tematem wydania Gazety Lekarskiej 7-8/2022. Poniżej przedstawiam swój głos w tej dyskusji i zachęcam do lektury całego numeru.

 

Ochrona zdrowia to sektor wysokiego ryzyka – podobnie jak transport lotniczy czy wydobycie kopalin, nie wspominając o branży kosmicznej czy energetyce jądrowej. Łączy je m.in. to, że popełniane w tych branżach błędy mogą dotykać dużej liczby osób i – a by im zapobiegać – w znacznym stopniu stosowane są podobne procedury bezpieczeństwa. Od lat te sektory czerpią od siebie nawzajem różne doświadczenia w zakresie podnoszenia bezpieczeństwa personelu i osób, na które oddziaływają.

Wiele osób nie traktuje ochrony zdrowia jako sektora wysokiego ryzyka, choć trzeba przyznać, że na przestrzeni ostatnich 20 lat to postrzeganie bardzo się zmieniło. Jako pacjenci mamy duże zaufanie do personelu medycznego, oddając się pod jego opiekę i powierzając lekarzom czy pielęgniarkom swoje zdrowie i życie. Nie zawsze myślimy o tym, że personel medyczny pracuje w bardzo złożonych warunkach, w których z pozoru nawet drobne błędy mogą prowadzić do katastrofalnych skutków dla pacjenta, podobnie jak np. w lotnictwie dla pasażerów.

Od innych sektorów podwyższonego ryzyka ochrona zdrowia może się uczyć sprawiedliwego traktowania, co ma duże znaczenie w kontekście systemu no-fault nie tylko w obszarze medycyny. Kultura sprawiedliwego traktowania polega na ocenianiu pracowników zgodnie z ich umiejętnościami i sytuacją, w której się znaleźli.

Nie można przykładać tej samej miary do identycznego błędu bez spojrzenia na sytuację, w której znalazł się człowiek, bez spojrzenia na otoczenie i dojrzałość organizacji, w których działa, a także bez uwzględnienia jego doświadczenia. Czym innym jest przypadek młodego lekarza, bez zaplecza i doświadczenia, pozostawionego w pojedynkę na dyżurze, zderzającego się z ogromem wyzwań, na które jest nieprzygotowany osobiście i systemowo, a czym innym sytuacja doświadczonego zespołu profesjonalistów popełniającego błąd, który w ogóle nie powinien był się wydarzyć.

Medycyna powinna czerpać z wzorców postępowania obecnych w innych sektorach wysokiego ryzyka, gdzie od lat skutecznie rozwiązuje się niektóre ważne problemy. Nie trzeba wszystkiego wymyślać od nowa. W prawie lotniczym* znajduje się definicja „zasady just culture”, która dobrze oddaje istotę no-fault: jest to „polityka, w ramach której bezpośrednio zaangażowani operatorzy lub inne osoby nie są karani za działania, zaniechania lub podjęte przez nich decyzje, które są współmierne do ich doświadczenia i wyszkolenia, lecz w ramach której nie toleruje się rażącego niedbalstwa, umyślnych naruszeń i działań powodujących szkody”.

Nieprzypadkowo odnoszę się do latania. To sektor wysokiego ryzyka, a jednocześnie moja pasja. Jako młody pilot popełniłem wiele błędów, po których otrzymałem wskazówki i wsparcie od instruktorów i kontrolerów ruchu lotniczego. Gdybym dziś robił to samo, co wtedy, dysponując przecież znacznie większą wiedzą i doświadczeniem, powinienem zostać potraktowany inaczej. Wówczas tylko mnie pouczono.

opr. red. Mariusz Tomczak, Gazeta Lekarska
Pierwsza publikacja: Gazeta Lekarska 7-8/2022, https://papier.gazetalekarska.pl/

 

* Art. 2 p. 12 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) Nr 376/2014 z dnia 3 kwietnia 2014 r. w sprawie zgłaszania i analizy zdarzeń́ w lotnictwie cywilnym oraz podejmowanych w związku z nimi działań następczych, zmiany rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) nr 996/2010 oraz uchylenia dyrektywy 2003/42/WE Parlamentu Europejskiego i Rady i rozporządzeń Komisji (WE) nr 1321/2007 i (WE) nr 1330/2007

Utrwala się patologiczny system pracy

cottonbro (Pexels)

Prace nad ustawą o minimalnych wynagrodzeniach dla pracowników medycznych autorstwa Ministerstwa Zdrowia to przykład, jak nie powinien wyglądać proces legislacyjny. W trakcie tych prac resort chwalił się prowadzonym dialogiem, lecz z perspektywy Naczelnej Izby Lekarskiej była to formuła daleka od dialogu. Mieliśmy jedynie możliwość wyrażenia swojego zdania. W trakcie procedowania ustawy Senat wprowadził kilka poprawek – od technicznych, przez merytorycznie istotne, aż po kluczowe z perspektywy oczekiwań poszczególnych grup zawodowych (podniesienie wszystkich współczynników o kolejne 0,25). Jako świadek prac sejmowej Komisji Zdrowia muszę przyznać, że tempo odrzucania poprawek Senatu zaskoczyło nawet mnie. Wszystkie poprawki zostały niemal bezdyskusyjnie (po 1 głosie za poprawką i 1 głosie przeciw) przegłosowane w ciągu max. 30 minut, naturalnie z negatywną rekomendacją. Obecni goście nie dostali głosu, nie dano czasu ani zgody na wolne wnioski.

Od samego początku prac nad ustawą niezmiennie podkreślaliśmy, że postulatem środowiska lekarskiego jest minimalne wynagrodzenie na poziomie 2 średnich krajowych dla lekarza bez specjalizacji i 3 średnich krajowych dla lekarza specjalisty. Nie oczekiwaliśmy wprowadzenia tego natychmiast, ale liczyliśmy na określenie drogi dojścia do osiągnięcia takiego poziomu. Nic takiego nie znalazło się w projekcie ustawy nie przeprowadzono nawet dyskusji nt. implementowania systemu dojścia do tych wskaźników w przyszłych latach. Ponadto minister zdrowia w wypowiedziach medialnych podawał nieprawdziwe informacje, iż wyłącznie środowisko związkowe pielęgniarek i położnych jest niezadowolone zapisów projektowanej ustawy. Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej wydało stanowisko, w którym wyraziło poparcie dla postulatów pielęgniarek i położnych oraz podkreśliło znaczenie postulatów środowiska lekarskiego, które podkreśla potrzebę zracjonalizowania trybu pracy lekarza, co w sposób oczywisty przełoży się na bezpieczeństwo leczenia, a tym samym poprawę opieki nad pacjentem. Cytując wspomniane stanowisko: „Lekarze chcą pracować w systemie umożliwiającym wykonywanie pracy w wymiarze czasu równemu jednemu etatowi, w systemie, który nie będzie wymuszał pracy ponad siły, mającej być sposobem na łatanie dziur kadrowych w publicznych placówkach medycznych, w systemie, który zapewni bezpieczeństwo pacjentowi”.

Warunki pracy, w tym brak adekwatnych wynagrodzeń medyków w ramach umów o pracę pozostają nie bez znaczenia w kontekście dalszego odpływu kadry medycznej za granicę. W naszej ocenie utrwala to patologiczny system pracy, w którym medycy zabezpieczają potrzeby zdrowotne kraju, pracując ponad siły, w wymiarze daleko wykraczającym poza 1 etat. Jako przedstawiciel środowiska lekarskiego mam nadzieję, że moje koleżanki lekarki i koledzy lekarze zmienią podejście do oczekiwań względem wynagrodzenia za swoją pracę, gdyż płaca minimalna nie powinna być płacą realną.

Organizacja chirurgii ogólnej – zarys

Carlos Cruz (Pexels)

Na wstępie jakichkolwiek rozważań nt. zmiany organizacji chirurgii ogólnej w Polsce należy zaznaczyć, że chirurgia ogólna osadzona jest w systemie naczyń połączonych. Optymalna chirurgia ogólna może funkcjonować w sprawnie działającym systemie ochronie zdrowia. Jakiekolwiek zmiany i szersza reforma to koszty, ostatecznym celem jest optymalizacja zarządzania środkami publicznymi, a tym samym przeciwdziałanie ich nieefektywnemu wydatkowaniu.

W mojej ocenie dyskusję na temat gruntownych zmian należy zacząć od początku: w tym przypadku początkiem i podstawą opieki chirurgicznej jest zespół chirurgów w oddziale szpitalnym. Jaka powinna być jego struktura, aby zoptymalizować świadczenia oraz wspierać proces kształcenia? Podstawą każdego oddziału chirurgii powinno być kilka zespołów konsultanckich. Na czele zespołu – konsultant, osoba z największym doświadczeniem zarówno na bloku, jak i w dydaktyce. Poniżej 2-3 młodych specjalistów – trzon codziennej pracy, jak i dyżuru. Pod nimi powinno pracować do 6 rezydentów/stażystów. W systemie konsultanckim nie ma stanowiska ordynatora. Zespoły konsultanckie mają stały określony dostęp do bloku, zaplecza łóżkowego i sprzętu. Każdy zespół posiada swój dzień dyżurowy oraz określony cel organizacyjno-finansowy do zrealizowania. To czy i jak zostanie on osiągnięty zależy jedynie od konsultanta i zespołu. Konsultant jest najlepiej opłacanym lekarzem systemu, ale przede wszystkim jest liderem i sprawnym operatorem – najlepszym z najlepszych. Taki zespół przy dostępie do dwóch sal operacyjnych powinien móc wykonać do 1500 operacji rocznie. 15 łóżek szpitalnych, wraz z dodatkowymi miejscami monitorowanymi pooperacyjnymi i wsparciem OIT powinno zabezpieczyć potrzeby zespołu konsultanckiego.

Patrząc szerzej należy rozważyć rolę samego oddziału. Oddział Chirurgii służy pacjentom tym, że operuje. Rzadko diagnozuje, obserwuje prawie nigdy i do tego krótko, nie leczy zachowawczo. Operuje. Nie powinno dopuszczać się do sytuacji, w której leczeni zachowawczo pacjenci stanowią więcej niż 10% hospitalizacji. Tych zakwalifikowanych do operacji w większości nie przygotowuje się w szpitalu. Od tego jest sprawna AOS i tam też optymalnym wydaje się skorzystanie z dostępnego finansowania. Jeżeli zaś chodzi o przygotowanie do dużego zabiegu, to może trwać nawet 6 tygodni, przedłużanie hospitalizacji przedoperacyjnej niewiele zmieni. Należy wdrożyć protokół ERAS (Enhaced Recovery After Surgery), który skraca i optymalizuje pobyt w szpitalu, oraz dążyć do jak największego upowszechnienia technik laparoskopowych, które poprawiają jakość życia pacjenta i usprawniają wypis. Nowoczesny oddział chirurgii musi mieć swobodny dostęp do laparoskopii.

Wychodząc poza szpital znajdziemy się w określonym regionie. W danym regionie powinien istnieć jeden oddział chirurgiczny 3 stopnia i powinien zajmować się trudnymi przypadkami, jak i stanowić trzon szkolenia specjalizacyjnego. Pod nim definiujemy szpitale 2 i 1 stopnia – te szpitale pracują mniej intensywnie, z prostszymi zabiegami. Pierwszy stopień nie musi posiadać w ogóle „uzbrojonego” (gotowego do pracy w każdej chwili, z pracownikami dyżurującymi na miejscu) dyżurnego bloku operacyjnego. To marnotrawstwo pieniędzy. Oddziały w regionie muszą zostać przeanalizowane pod kątem operacji – jakie procedury są wykonywane i z jakim skutkiem. Nie należy dopuszczać do niepełnego wykorzystania zasobów wyspecjalizowanego oddziału czy też wykonywania z gorszym efektem procedur, które bardziej efektywnie wykonuje szpital ościenny.

Zmiana organizacji to także zmiana ogólnokrajowa, a kluczem do tej zmiany będą dane. Należy jak najszybciej wprowadzić audyt operacji i operatora (konsultanta): zbierać statystyki o wszystkich operacjach: kto wykonał jaką operację, jak długo, jak długa była hospitalizacja, jaki jest odsetek reoperacji, powikłań i śmiertelności. Dodatkowo, kluczowe jest wprowadzenie standardów opieki chirurgicznej i ich audyt. Jeżeli dany ośrodek operuje z gorszymi wynikami niż ośrodek ościenny – to należy wprowadzić obowiązkowe szkolenie dla pracowników ośrodka słabszego. Od wyników należy uzależnić finansowanie lub jego ograniczenie.

Kluczowe jest rozwijanie centrów opieki narządowej. Ale nie tylko. Mając na uwadze, że stany nagłe stanowią jedną z ważniejszych, a obecnie pomijaną, gałąź chirurgii ogólnej, potrzeba wypromować chirurgię stricte ostrodyżurową (Acute Care Surgery – ACS). W ACS odchodzimy od rozdrabniania nagłej opieki chirurgicznej. Wyznaczamy ośrodki, które zobowiązane są zoperować ostre przypadki w danym rejonie. Mniejsze ośrodki tylko oceniają wskazania do pilnego zabiegu operacyjnego i odsyłają je do ACS. ACS posiada uzbrojone bloki dyżurowe, wraz z dwoma zespołami operacyjnymi i wparciem OIT. ACS jest finansowana odrębnie i na wyższym poziomie niż tożsame operacje wykonywane planowo. Dla przykładu w Warszawie potrzebne byłyby dwa, może trzy takie szpitale.

Tak przedstawia się zarys i wstęp do efektywnej zmiany organizacji Chirurgii Ogólnej.

Otrzymuj informacje od IZiD

Adres e-mail będzie wykorzystywany zgodnie z Polityką Prywatności dostępną pod adresem https://www.izid.pl/polityka-prywatnosci/ wyłącznie do przesyłania Ci naszego newslettera oraz informacji o działalności Instytutu Zdrowia i Demokracji.

ikona ikona ikona